poniedziałek, 15 czerwca 2015

...

Myślałam wczoraj, że dostane szału. Najpierw wybuch wielkiej złości i nie myślałam co robię, chciałam być spokojna i nie zaostrzać sytuacji, ale samo tak wychodziło i nie było to zależne ode mnie :( Nie mogę czasem nad sobą zapanować. Padło tyle słów, tyle głupot zrobiłam i nawet nie wiem czy słusznie i nawet nie wiem po co. Po tylu głupotach dopiero nadeszło ochłonięcie. W sekundę kubeł zimnej wody. Potem już tylko wielkie łzy, żal i smutek. Uczucie bezsensu istnienia, beznadziejności i moment, że już nic nie czułam. Nie wiem czy cud się stał, czy (miałam nawet chwile takie wrażenie) to się nie wydarzyło, ale wszystko wróciło do normy. Ba! Nawet lepiej! Ale nadal pozostają myśli... Nadal widzę prawdę, smutną prawdę, na którą miałam nadzieje, że będę miała wpływ jak dawniej, a nie mam. Jak ja mogłam nie zauważyć, że tracę nad tym kontrole? No jak?! Teraz za późno. Wczoraj w apogeum burzy tej wewnętrznej prawie padła decyzja definitywnego końca dla mnie równoważnego z końcem życia. Uratował mnie chyba cud! Tylko uratował nie do końca. To będzie wracać często, ten problem nie zniknie. Tylko ja zrozumiałam, że to wogóle jest problem. Więc nic to nie da mi, aby powstrzymać nerwy, łzy i wiele takich prowokacji... Boże gdzie Ty wtedy jesteś???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz